Zdecydowanie najcieplejszy dzień w tym roku jak dotąd. Rok temu było -10 i pół metra śniegu. W tym roku 22 stopnie. Krótkie gacie, krótki rękaw, słonko przygrzewa, tylko zimny wiatr boczny dawał się miejscami we znaki. Na całej trasie rowerzystów tylu, że obsadziłby chyba cały kalendarz pro-tour. Jeden taki chudy moutainbajku doszedł mnie na początku podjazdu na Kocierz, próbowałem powalczyć ale na nic się zdało odjechał mi dość sprawnie. Na szczycie zameldowałem się 20 sekund wolniej niż poprzednio jednak w znacznie lepszej formie. W dolince troszkę hulał wiatr i ciężko było się sensownie rozpędzić. Mimo to udało mi się wykręcić całkiem niezły czas na całej trasie. Jakoś tak wyszło, że znowu nie porobiłem fotek, w zamian kącik muzyczny, utwór który chodzi za mną od kilku tygodni
Bez planów dość spontanicznie, pogoda taka że niby ciepło słońce świeci ale jak zawieje to uuu zimno, zatem rynsztunek dołem zimowo góra jesienno. Chciałem pojechać najpierw na Kocierz a potem podjąć decyzje gdzie dalej czyli w sumie zawsze jak nie mam konkretnych planów. W drodze na Kocierz już drugi tydzień z rzędu mijam Kubę. Podjazd zacząłem mocno ale sił starczyło mi tylko na pierwszą cześć (do zakrętów) resztę już raczej spokojnie ale to wystarczyło żeby do najlepszego wyniku w zeszłym roku stracić zaledwie 8 sekund. Wyklarowały się tez plany na dalszą cześć a mianowicie byłem tak ujechany zawróciłem do domu.
Na niedziele plan był krótki: zdobyć Przełęcz Kocierską z obydwu stron. Dzień był słoneczny i w sumie ciepły +8 stopni to może i mniej niż bywa ostatnio ale na taką temperaturę 2. marca nie można narzekać. Liczyłem że owe 8 stopni podskoczy jeszcze trochę wyżej ale ok 13 nie było już sensu czekać dalej. Pierwszy raz na Kocierz wkręciłem się spokojnym tępem przez nikogo niepoganiany, wykręcając raczej kiepski czas. Nie zatrzymując się zjechałem na drugą stronę.tu zaczyna się zabawa po raz drugi
Podjazd od drugiej strony tez zacząłem raczej spokojnie, ale w okolicach serpentyn zobaczyłem za sobą kolejnego rowerzystę po kilku chwilach był jeszcze bliżej, przez chwilę myślałem żeby dać sobie spokój, przywitać się tylko i patrzyć jak odjeżdża tym bardziej, ze na ostatniej serpentynie był nie dalej niż 30 sekund za mną. Przyspieszyłem trochę bo tak sobie pomyślałem, że jak mnie nie wyprzedzi do wyjazdu zalesionej części to w najgorszym wypadku na szczyt dojedziemy razem. Wyjeżdżając z lasu obejrzałem się i co zobaczyłem? moja przewaga dość mocno wzrosła od tego miejsca nie było zmiłuj. W pewnym momencie urwałem już kontakt wzrokowy i na szczycie zameldowałem się ok 2 min wcześniej. Pogadaliśmy chwilę na szczycie, i powrót do domu.
No a gdzie cycki?
o tu na wykresie.