Blog rowerowy

Bo dawno na Przegibku nie byłem

Szczegóły wycieczki:
75.98km 0.00km teren
03:18h 23.02km/h:
Maks. pr.:69.35 km/h
Suma przewyższeń:1390 m
Na początek dość nietypowo, tym razem ja zacznę od kącika muzycznego, bo są na świecie tacy ignoranci, którzy jeszcze nie wysłuchali nagranej 7 lat temu płyty. Oto ze specjalna dedykacją Tool - 10.000 days.

Od mojego uwielbienia do twórczości tego zespołu wzięła się też moja nazwa w serwisie Bikestats.pl.

Niedzielna wycieczka to pomysł aby przypomnieć sobie podjazd na Przegibek od tej bardziej oddalonej strony czyli od strony Bielska. Mimo iż niedziela zaczęła się solidną mgłą to w ciągu dnia wszystko opadło i na wycieczkę wyjechałem w pełnym słońcu.Niedziela rano Założyłem koszulkę z długim rękawem, która przy podjeździe na Kocierz nieco przeklinałem bo większość podjazdu jedzie się w słońcu i było mi potwornie gorąco no ale do kieszonki tej koszulki jestem wstanie zwinąć cieplejszą kurtkę, taka sytuacja! Ale cóż, nie ma co narzekać na ładną pogodę w połowie października, trzeba być po prostu przygotowanym na upał jak i na chłody w ciągu jednego dnia. Na Kocierzu było na tyle ciepło że nawet zjazd spokojnie bez kurtki.pięknie jesiennie Dojazd do Bielska przez Zarzecze (tu trochę zabłądziłem, no może nie zabłądziłem ale nie miałem pewności czy aby dobrze jadę), Łodygowice (jednak dobrze jechałem), Wilkowice. Po mojej prawicy majaczyła Magurka Wilkowicka - zacny podjazd niegdyś często podjeżdżany, kiedy to mieszkało się w Bielsku. Na zabawy z Magurką nie było ani czasu ani odwagi więc szybko do Bielska. Za zjazdem na S69 droga robi się przyjemnie pusta. Podjazd na Przegibek w odróżnieniu od Kocierza jest zacieniony i tu doceniłem jednak fakt koszulki z długim rękawem. Na szczycie było mi już tak zimno, że zatrzymałem się tylko na zakup izotonika w okienku i założenie kurtki. Dawno nie zjeżdżałem tamtędy i zapomniałem trochę o pułapce w postaci brukowanego mostku i wpadłem na niego mając prawie 70 na budziku w prawej stopie czuję to do dziś. dalej to już tylko szybko przez Czaniec.
Stawili się też:

Nie umiem planować wycieczek!

Szczegóły wycieczki:
49.13km 0.00km teren
01:55h 25.63km/h:
Maks. pr.:61.73 km/h
Suma przewyższeń:575 m
W sobotę po całym dniu rysowania świń z synem, wieczorem przypomniało mi się, że ostatnio w rowerze zaczął wydawać z siebie dzięki łańcuch. Swoją drogą czym oni to smarują że 300 nie przejedzie. Na szczęści jeszcze trochę Finish Line’a się znalazło ale trzeba już wpisać na listę zakupów bo będzie krucho. Przy okazji trzeba było wyregulować tylną przerzutkę bo zmiana przełożeń w środkowym zakresie działało jak chciało. Teraz perfekcyjnie jeszcze nie jest ale i tak o niebo lepiej.
Tak rysuje się świnie
Nadeszła niedziela i jak się okazało zawsze jak coś zaplanuję to i tak jadę oklepaną trasą. No ale jak tu robić płaskie trasy? no jak? To ja może znowu opowiem jaki był plan. Zaczyna to być standardem że jadę w zupełnie inną stronę niż zamierzałem wcześniej. Wycieczka bo tak to należy nazwać miała być turystyczno krajoznawcza na Zamek Lipowiec + coś tam jeszcze żeby jak nie ma podjazdu żeby chociaż kilometry były. W ostatniej jednak chwili tak sobie pomyślałem że skoro to już pewnie ostatnie chwile kiedy można bezkarnie spocić się na podjeździe i zjechać nie ryzykując przeziębieniem to chyba trzeba to wykorzystać. Na płaskie wycieczki przyjdzie czas jak będzie chłodniej (chyba). Na początek Kocierz. Podjazd w najszybszy w tym sezonie choć dalej pozostawiającym wiele do życzenia. Na szczycie plany dalej miałem nie sprecyzowane albo zjadę na dół i podjadę z drugiej strony albo objadę przez Porąbkę. Szybko się zweryfikowało bo:
A. Trochę się zapomniałem i poleciałem za daleko (ostatnio często mi się to zdarza. Niedawno jadąc co pracy chcąc omijając remontowany odcinek Andrychów - Wadowice przez Wieprz Frydrychowice ot tak zapomniałem sobie skręcić na Tomice ech..)
B. gdzieś tam na horyzoncie dostrzegłem rower, wiec jak drapieżnik postanowiłem upolować zajączka. zabawa nie trwała długo szybko został połknięty, nawet się nie najadłem.
tak czy inaczej plany weryfikowały się same. Na zaporze standardowy przystanek wszak choć jedną fotę trzeba przywieźć.
Górka się rozlazła
i w druga stronę
Troszkę jednak zamarudziłem i zrobiło mi się zimno jak już ruszyłem, dlatego zrezygnowałem z jazdy przez puszczę bo tam zawsze klika stopni mniej.
Jeden wniosek z wycieczki: Dolny chwyt jest super nie dość że jest cieplej to jedzie się ok 4km/h szybciej niż przy górnym. Amen!, to powiedziałem ja!
Stawili się też:

Beskid Targanicki, Żar, Kocierz i spotkanie na szczycie.

Szczegóły wycieczki:
66.91km 0.00km teren
03:12h 20.91km/h:
Maks. pr.:69.93 km/h
Suma przewyższeń:1430 m
Pierwotny plan na niedzielę zakładał objechanie dookoła Beskidu Małego - wycieczka ~115km pagórkowata. Natomiast u schyłku września na taką wycieczkę trzeba wybrać się znacznie wcześniej niż o godzinie 14. Dlatego też to się nie udało i pewnie w tym roku już trzeba będzie odpuścić. W zamian zaplanowałem wycieczkę krótszą acz intensywną. Na pierwszy rzut Beskid Tanganicki. Sam dojazd w niezłym tempie, podjazd po ostatniej wycieczce chyba trochę zbagatelizowałem i myślałem że kozacko podjadę a tu dupa, wcale tak łatwo nie poszło. szczycie czas na kurtafona bo temperatura na szczycie w słońcu 11 w ciemnej puszczy zapewne znacznie mniej. W puszczy jeszcze uzupełnienie bidonów bo do przejechania jeszcze ponad 50km. W Międzybrodziu mijam jadącego w przeciwnym kierunku Tomaszku nowego acz mało aktywnego BikeStatowicza to już drugi tydzień jak mijamy się na trasie - pozdrawiam. Przed samym podjazdem robię przystanek trzeba rozebrać kurtkę bo na podjeździe będzie na pewno gorąco. Sam podjazd poszedł gładko wjechałem o minutę szybciej niż ostatnio a zdecydowanie nie dawałem z siebie wszystkiego tu jest jeszcze potencjał żeby urwać trochę czasu. Na górze zimno jak diabli w dodatku wieje co dla spoconego i rozgrzanego nie wróży najlepiej więc szybko dwie foty i spadam na dół. Żar Na początku powoli na szczęście żar żeby zacząć zjeżdżać trzeba jeszcze trochę podjechać i bardzo dobrze bo na tym krótkim odcinku organizm otrząsną się z szoku termicznego i można było zjeżdżać na luzie już. Na żarze nie było mi dane porobić fotki więc zaległości nadrabiam w Tresnej na zaporze. stamtad przyjechałem Zapora w Tresnej - Jezioro Żywieckie Następny w planie jest podjazd na Kocierz jednak mnie siły opuszczają już w Oczkowie. do Jasienicy podjeżdżam chyba wolniej niż na Żar dodatkowo w dolince wieje dość mocno co kończy się odcięciem i w Kocierzu Moszczanickim zaliczam przymusowy postój zjadam ostatnie batony i po ok 10 minutach ruszam dalej. Sam podjazd już zdecydowanie odpuszczam wjeżdżam w tempie dziadkowym. na Wysokości wylotu ulicy Widokowej spotykam Kubę z ekipą w składzie Kuba (k4r3l), Adam (limit), Monika (kosma100) i Tomek (t0mas82), którzy wracali z objazdu po Beskidzie Małym. Do szczytu jedziemy wspólnie. Na szczycie ekipa ekipy się rozdziela Kuba z Tomkiem jadą na Beskid Targanicki lasem ja z racji roweru z pozostałą częścią w dół jadę asfaltem. Na dole żegnamy się ja wracam już do domu Adam i Monika muszą jeszcze pokonać tą piekielną przełęcz
Stawili się też:

Nie po mojej myśli, ale dwa podjazdy zaliczone

Szczegóły wycieczki:
24.12km 0.00km teren
01:07h 21.60km/h:
Maks. pr.:68.40 km/h
Suma przewyższeń:520 m
W planach było przejechanie tej samej pętli co w poprzednią niedzielę. Temperatura 13 stopni więc jesienny rynsztunek, niebo zachurzone. Prognozy wspominały o możliwości wystąpienia lokalnych opadów i nie pomyliły się. bardzo ale to bardzo lokalne opady, no ok lekka mżawka raczej spotkała mnie w ok połowie podjazdu i towarzyszyła aż do szczytu. Bynajmniej nie pogoniła bo czas podjazdu co do sekundy ten sam co ostatnio. Czarne chmury nie wyglądały dobrze, więc plany musiałem skorygować. Jazda w przemoczonych ciuchach w tej temperaturze to nic fajnego więc na szczycie bez zatrzymywania się nawróciłem z taką myślą że pewnie do domu od razu. Jak już wspomniałem “opad” był bardzo lokalny bo kiedy już byłem na dole przywitało mnie słońce. Troszkę niezadowolony z obrotu sytuacji, ze mogłem jednak pojechać na drugą stronę zdecydowałem się zaatakować jeszcze Beskid Targanicki. Ostatnie 500m zawsze uważałem za jedne z najtrudniejszych 500m jakie znam, tym czasem poszło całkiem nieźle pierwszy zakręt w lewo pękł nawet bez zadyszki potem tez bez większych problemów. Beskid Targanicki Wyjazd krótki, ale intensywny po którym jednak został mały niedosyt bo ostatecznie w ciągu całego dnia nie padało

P.S. I tak oto w miesiąc na szosówce przejechałem tyle kilometrów co na Mysticu w ciągu całego sezonu
Stawili się też:

Kocierz z pentelką i wisienką

Szczegóły wycieczki:
50.08km 0.00km teren
02:00h 25.04km/h:
Maks. pr.:65.92 km/h
Suma przewyższeń:855 m
W Niedzielę rano obudziłem się z potwornym bólem głowy, bynajmniej nie z powodu kaca a raczej niezdecydowanej pogody 4 kawy nie zdołały podnieść mi ciśnienia na tyle żeby dolegliwości ustały. Nie od dziś wiadomo, że najlepiej ciśnienie podnosi aktywność fizyczna. Nie pozostało nic innego jak po prostu zażyć to lekarstwo. Na początek postanowiłem pojechać na Kocierz z myślą, że potem się zobaczy. Na pojeździe mimo że wydawało mi się że jest słabiutko to na szczycie zameldowałem się z czasem o kilka sekund lepszym niż ostatnio. Lekarstwo zadziałało, ale nad Żywcem zaczęły zbierać się deszczowe chmury, więc odczekałem jeszcze z 15 minut na rozwój wydarzeń. Żadnej zmiany nie stwierdziłem ani przejaśnień ani bliżej opadów jakby czas się zatrzymał. pojechałem dalej na drugą stronę. Droga mokra jakby właśnie popadało ale na niebie ciągle bez zmian. Tak sobie kręcąc na możnaby rzec standardowej ostatnio trasie naszła mnie taka myśl, że chyba wstrzeliłem się w jakąś modę rowerową w okolicy bo na dziesiątki mijanych rowerzystów z 80% jeździ na szosówkach a w niedzielę było na prawdę zatrzęsienie. Podziwiamy okoliczności przyrody Kiedy tak zatrzymałem się na zaporze w Porąbce pomyślałem, że może to już czas zrobić sobie ten wstyd i spróbować podjechać na Beskid Targanicki. Jak pomyślałem tak zrobiłem. Przejechałem puszczę ale przed finałowym podjazdem zatrzymałem się jeszcze na pętli na batona. Podjazd pokonałem “na stojaka” było ciężko ale udało się. Na gorze chciałem jeszcze cyknąć jakąś fote ale zanim wygrzebałem telefon dojechał na górę jeszcze jeden szosowiec. Pogadaliśmy chwile okazało się, ze właśnie kończy tą samą pętle co ja no i tak zapomniałem o zrobieniu pamiątkowej foty.
Stawili się też:

Kocierz z pentelką

Szczegóły wycieczki:
49.31km 0.00km teren
01:59h 24.86km/h:
Maks. pr.:62.80 km/h
Suma przewyższeń:575 m
Kolejny sprawdzian dla szosówki a właściwie dla posiadacza. Przyszedł czas zmierzyć się z Przełęczą Kocierską od strony Andrychowa, czyli podjazd który znam, na który przez ostatnie 12 lat wjechałem już pewnie kilkaset razy, ale nigdy na takim rowerze i nigdy na 34 zębach z przodu. Zawsze wygodniej było mi z przodu wrzucić młynek i operować z tyłu. Kolejna rzecz do której trzeba będzie się przyzwyczaić. Samo podjechanie na takiej tarczy nie powinno stanowić problemu bardziej chodzi o swiadomość że tarczy z 24-ema zębami nie ma i w sytuacji kryzysowej nie będzie można z niej skorzystać. Nic to udało się podjechać ostatnio od strony Żywaca uda się i teraz. Tym bardziej, że przedtem miałem w nogach już podjazd na Żar i prawie 50km przejechane a teraz podjazd rozpoczynałem po kilkukilometrowej rozgrzewce na dojeździe. Musiało być lepiej... i było czas oczywiście dupy nie urywa bo od znaku do szczytu to 22:11 ale wg Endomondo to i tak średnio o 2min/km szybciej niż kiedy ostatnio podjeżdżałem na Kocierz ociągając się za Kubą. Jako że dysponowałem nieco większa ilością czasu wszak niedziela nie wracałem od razu do domu tylko zrobiłem pętle przez Tresną, Międzybrodzie, Porąbkę. Tu zatrzymałem się na chwilę na zaporze.Na zaporze przez chwilę rozważałem powrót przez Wielką Puszczę i Beskid Targanicki ale jakoś ciągle nie mam odwagi nawet na podjazd od strony Puszczy, dlatego więc zamknąłem pętle drogą przez Czaniec. Żeby dokręcić do 50 pojechałem jeszcze przez Brzezinkę ale i tak zabrakło 700m
Stawili się też:

Spotkanie po latach

Szczegóły wycieczki:
63.89km 0.00km teren
02:58h 21.54km/h:
Maks. pr.:74.31 km/h
Suma przewyższeń:1089 m
Przyszedł czas wypróbować szosę na jakimś podjeździe. Ponieważ nie bardzo wiedziałem czego się spodziewać najlepszym wydawał mi się Żar. Długi ale nie zbyt stromy. Dodatkowo Dominik rzucił kilka dni temu propozycję wyjazdu na Żar właśnie. Wreszcie udało się spotkać po latach na jakiś wspólny uphill. Dominik rzecz jasna wybierał się przez Przegibek, ja przez Czaniec. Żeby podjechać na Beskid Targanicki szosówką zdecydowanie nie jestem gotów, dlatego wybrałem wariant ekspresowy. Spotkaliśmy się w Międzybrodziu i ruszyliśmy na Żar. Nie było łatwo, choć biorąc pod uwagę jak podjeżdżałem na kolejne wzniesienie (ale to tych za chwilę) to mogę powiedzieć że wcale się nie zmęczyłem. Na górze czas na Cole. Najgrubszy kolarz świata (ja) wciągnął dwie. Bidony tez już miałem prawie puste - nic dziwnego, że się męczyłem skoro tyle dodatkowych płynów musiałem wozić. Pogadaliśmy jeszcze chwilę, wszak nie widzieliśmy się jak dobrze liczę 4 lata. Zjazd w dół bez szaleństw choć 74km/h pękło. Za mostem rozjeżdżamy się, bo postanowiłem wracać przez Kocierz nie będąc do końca przekonanym czy to dobry pomysł. Przed samym podjazdem zatrzymuję się jeszcze na chwilę, żeby zjeść batona o którym wcześniej zapomniałem. Mimo dobrego startu na początku podjazdu szybko zaczynam odczuwać braki treningowe. Szło mi znacznie gorzej niż na Żar. Koniec końców dojeżdżam na szczyt. Dopijam ostatni łyk napoju, którym podzielił się ze mną Dominik przy rozjeździe. Zjazd z Kocierza tez nie należał do przyjemnych prawie 60 km na nowym rowerze w nowej pozycji było przyczyną bólu karku a tu nie ma zmiłuj trzeba w pochylonej pozycji patrzyć przed siebie - to boli. Mimo tych dolegliwości i niemocy myślę, że było bardzo fajnie. Dzięki Dominik za wspólny uphill może następny raz wypadnie nieco wcześniej niż za kolejne 4 lata.
Stawili się też:

Cycling like a PRO - czyli pierwszy raz na szosówce

Szczegóły wycieczki:
18.11km 0.00km teren
00:45h 24.15km/h:
Maks. pr.:52.97 km/h
Suma przewyższeń:200 m
Po dekadzie odmawiania sobie tej przyjemności i ciągle ważniejszych wydatków, wreszcie jestem szczęśliwym posiadaczem “kolarki”. Rower był prezentem od żony. Oczywiście model wybrałem sam. Czas na zakup jest bardzo dobry bo zaczęły się już wyprzedaże a i pogoda pozwoli zapewne jeszcze pojeździć. Rower udało się zakupić o 25% taniej niż wynosi jego cena katalogowa. Nowy rower wymaga oczywiście zakupu kilku elementów z których najważniejszymi są pedały. Żeby nie zmieniać butów wybrałem model PD-A520 firmy Shimano. Nie chciałem przesadzać z modelem bo być może jak już oswoję się z nowym rowerem za rok czy dwa rozważam zakup butów i pedałów dedykowanych do szosy. Minęło jeszcze kilka dni zanim udało mi się przejechać po raz pierwszy, no ale w końcu nadszedł upragniony moment. Najpierw myślałem żeby rzucić się od razu na głęboką wodę i pojechać na Kocierz, ale jeszcze zanim wyszedłem z domu stwierdziłem że to chyba nie dobry pomysł najpierw postanowiłem spróbować czy ja w ogóle potrafię na tym jeździć. Wymyśliłem zatem trasę nieco pagórkowatą z kilkoma krótkimi a jednym całkiem stromym ale też krótkim podjazdem. Pierwsze wrażenie pozycja całkiem wygodna dłonie ułożone w innym kierunku niż w MTB do tego pewnie mózg musi się jeszcze przyzwyczaić. 8 barów w oponie i sztywny widelec robią swoje po chwili zaczynam czuć wyraźnie nadgarstki. 50 zębów z przodu a bez problemu można podjechać na małe wzniesienia. Na najbardziej stromym pagórku (z 12%) trochę się zgubiłem w manewrowaniu manetką ale w końcu podjechałem. przy końcu podjazdu poczułem się wręcz zmęczony z małą zadyszką w moim przypadku na rowerze to się nie zdarza. Cóż inny rytm inne przełożenia trzeba się będzie przyzwyczaić. Zjazdy bardzo asekuracyjnie - przekładanie rąk z górnego chwytu na dolny też nie idzie mi jeszcze zbyt sprawnie. Te 18 km, po których na Mystic’u pewnie uznałbym za dobrą rozgrzewkę tu muszę przyznać że trochę mnie zmęczyło. Trzeba będzie pewnie przyzwyczaić się do nowej maszyny.
fota nowego roweru:Merida Road Race Lite 903
Stawili się też:

W poszukiwaniu zaginionej kładki

Szczegóły wycieczki:
14.81km 3.00km teren
01:06h 13.46km/h:
Maks. pr.:28.50 km/h
Suma przewyższeń:140 m
Rower:Mystic Shock
Nie mając konkretnego pomysłu na wycieczkę, postanowiłem realizować ideę, że w jeździe na rowerze nie chodzi o to żeby gdzieś dojechać. W składzie ja i Franek spakowaliśmy napoje i ruszyliśmy w trasę bez żadnego celu. Na początek jakąś rozkopaną droga dotarliśmy nad pobliską rzekę. Pooffroudowaliśmy tak aż na Olszyny. Stamtąd pod stadion a następnie w kierunku działek na Pańskiej Górze. Skoro już tam dotarliśmy to postanowiłem sprawdzić co tam na łupkach wierzowskich. Ze dwadzieścia lat tam nie byłem i nawet nie miałem pojęcia że ta czarna łupiąca się przy najmniejszym dotyku skała tak się nazywa i pewnie bym się o tym nie dowiedział gdyby nie drogowskaz, wskazujący atrakcję turystyczną. W tym miejscu zawsze znajdowała się drewniana kładką, którą można było się przedostać na drugą stronę rzeki i dotrzeć do szosy biegnącej do Rzyk (czy tam Rzyków). To co tam znalazłem być może i kładką było ale przeprawa z rowerem i Maluchem w foteliku przez to coś wydała mi się sprawą dość ryzykowną. Zostaliśmy tam więc na parę minut napić się czegoś, połupać łupki itd... W planie wycieczki bez planu było to aby nie wracać tą samą drogą. Plan wycieczki bez planu zakładał też przeprawę przez rzekę w tym miejscu. Dwadzieścia lat temu nieco dalej była też druga drewniana kładka. Udaliśmy się więc w jej kierunku i owszem znaleźliśmy. W prawdzie nie drewniana a obrzydliwą betonową z metalową w zaawansowanym stadium rdzewienia poręczą. No cóż nie ma co wybrzydzać kładka jest, na drugą stronę się przedostać można. Tak oto dotarliśmy do szosy po drugiej stronie rzeki. Ponieważ Franek bawił się jazdą całkiem dobrze zamiast wracać prosto do domu wydłużyliśmy sobie wycieczkę przez Dzielec i Brzezinkę Pamiątkowa fota na łupkach
Stawili się też:

Na rybę do Kołobrzegu

Szczegóły wycieczki:
36.80km 0.00km teren
01:27h 25.38km/h:
Maks. pr.:34.70 km/h
Suma przewyższeń: m
Rower:Mystic Shock
Obozowa kuchnia w tym dniu miała w menu obiad, który nikomu nie przypadł do gustu, więc dość zgodnie uznaliśmy, że lepszym pomyłem będzie wycieczka do Kołobrzegu i tam zjedzenie obiadu. Skoro jest rower, jest ładna pogoda, do Kołobrzegu jedzie się dobrze, to szkoda jechać samochodem. Wstępnie myślałem o tym aby zabrać Franka i z Oskarem pojechalibyśmy rowerami a Panie wysłać samochodem. W drodze powrotnej Franek miał dołączyć do damskiej części. Ostatecznie wyszło tak, ze jak przyszło nam wyjeżdżać była już pora popołudniowej drzemki dla Malucha a, że znacznie lepiej śpi się w foteliku samochodowym niż rowerowym, Franek pojechał jednak z damską częścią. Na tą okazję Oskar założył żółtą koszulkę, przymierzał tez Frankowy kask.Lider :D My od początku pełen gaz od czasu do czasu tylko zwalniając z powodu pieszych na ścieżce. Kulminacja oczywiście w Dźwirzynie tutaj jazda już slalomem. Na szczęście miejscowość jest mała i szybko z niej wyjeżdżamy. Dalej do Kołobrzegu znowu wysokim tempem. Po ostatniej nocnej wycieczce drogę do portu czyli miejsca zbiórki znam już dobrze. Ostatecznie do portu dojeżdżamy w 45 minut. Jak się okazuje 25 minut szybciej niż część samochodowa. Najpierw obiad, wszyscy już trochę zgłodnieliśmy. Robiąc małą sondę wśród sprzedawców biletów na różne wodne atrakcje w porcie, wybraliśmy Chatę Rybaka i to był dobry wybór. Ryba na prawdę pyszna, świeża i ani grama śmierdzącego oleju jak to w smażalniach bywa. Wszystko w prawdzie serwowane na jednorazowych tackach i tylko plastikowe sztućce, ale za to jedzenie bardzo dobre. Po obiedzie czas na zwiedzanie latarni morskiej. Skład prawie w komplecie (Lucyna po drugiej stronie aparatu) Wstęp dla dzieci od lat 4, więc Franek został z Panią Krysią swoją babcią obozową. Oskar jako niezainteresowany atrakcją został na dole ze sprzętem. Co ludzie robili w takich chwilach gdy nie było telefonów?Fota na latarni - nie mogło zabraknąćFranek już przejawia pasję do “kręcenia” Po zwiedzaniu latarni poszliśmy z Frankiem pooglądać statki.Trochę lipa, że silnik. Powinni rozwinąć żagiel Droga powrotna w jeszcze szybszym tempie choć prawie na finiszu nie obeszło się bez incydentu. Rodzina z chłopcem ok 10 lat przechodząc przez jezdnię w niedozwolonym miejscu weszła na ścieżkę rowerową prosto pod nasze koła. łapy w hamulce i próba ominięcia tylko tyle mogliśmy zrobić. Prawie się udało, prawie bo chłopak oberwał od Oskara z bicepsa. Przestraszony podskoczył z niemi mówiąc “nic mi nie jest, nic mi nie jest” Od swojej matki oberwał ochrzan, ze nie patrzy, ojcu włączyć się defense mode i próbował do nas startować coś o jeździe po chodniku, ale szybko został sprostowany, że to nie chodnik. Czas powrotny: 42 minuty i znowu pierwsi
Stawili się też: